Płonie elektryk w lesie
Ten przewrotny tytuł jest wstępem do analizy, której celem jest zmierzenie się z mitem (a może to wcale nie jest mit) „płonących w dużych ilościach” samochodów elektrycznych. Danych, żeby to zweryfikować – mamy aż nadto.
Statystyka w połączeniu z matematyką to takie specyficzne zestawienie, którego odpowiednie użycie pozwala na zweryfikowanie wielu teorii krążących nie tylko po Internecie. Mając dostęp do ogromnej bazy nie tylko liczbowej, ale także artykułów dotyczących konkretnych wydarzeń – każdy może sprawdzić, czy to, co akurat usłyszał nie ma przypadkiem czegoś wspólnego z trzecią prawdą góralską („Gó..no prawda”). Problem jest o tyle specyficzny, że ludzie uwielbiają wszelkiego rodzaju skrajności im bardziej szokujący czy też niewiarygodny news – tym częściej jest powtarzany. A wiadomo, że nawet czyste kłamstwo powtarzane non stop staje się w końcu prawdą. I można oczywiście tkwić w świętym dla siebie samego przekonaniu, że tak jest, jak usłyszałem od kolegi w barze, no ale czy aby to są na pewno wiarygodne źródła?
Zadajmy sobie więc trochę trudu i sprawdźmy, jak wygląda rzeczywistość pod kątem odnotowanych prawdziwych przypadków pożarów aut elektrycznych – skoro płoną ich całe stada, to nie powinno być większym problemem znalezienie setek artykułów na ten temat.
Zaczniemy od prostej statystyki – w 2022 roku w Polsce było w sumie zarejestrowanych około 64000 samochodów elektrycznych. Dla porównania – samochodów spalinowych mamy w okolicach 20 milionów. W 2022 roku w Polsce odnotowano 10 (dziesięć) pożarów aut elektrycznych i 8333 pożary aut spalinowych. „Nooo, ale elektryków jest mniej! Jak ich będzie tyle co spalinowych, to wszyscy zginiemy w ogniu!”. Czyżby? 10 samochodów na 64000 sztuk – to znaczy, że płonie średnio jedno auto na 6400 zarejestrowanych aut elektrycznych. W przypadku aut spalinowych okazuje się, że płonie średnio 1 auto na 2400 zarejestrowanych. Można więc przyjąć w przybliżeniu, że mamy trzykrotnie większą szansę na pożar auta spalinowego, niż gdybyśmy byli właścicielami elektryka – tyle, że kupując auto spalinowe mało kto myśli o tym, że ono może obrócić się w zgliszcza generując bardzo wysoką temperaturę.
Skąd więc te obawy o auta o napędzie elektrycznym? Otóż niewątpliwie pożar samochodu elektrycznego będzie bardziej spektakularny i długotrwały. O ile oczywiście dojdzie do niego z powodu zwarcia w baterii, bo było parę przypadków (w tym jeden w Polsce), że przyczyna leżała gdzie indziej – podpalenie, czy chociażby tradycyjne zaprószenie ognia w kabinie. W miarę łatwo to ocenić patrząc na zdjęcia pozostałości po samochodzie – bateria znajduje się bowiem w podwoziu i jeśli podłoga samochodu jest w miarę cała, a spaleniu uległa górna część auta – to przyczyną pożaru najprawdopodobniej nie było zwarcie baterii. No chyba, że w jakimś miejscu na świecie płomienie od źródła ognia idą „w dół”. Z kolei jakikolwiek pożar w kabinie czy też pod maską samochodu oznacza w 99% przypadków na tyle poważne uszkodzenie pojazdu, że niezależnie od rodzaju napędu – odbudowa samochodu jest nieopłacalna lub niemożliwa.
Na zdjęciach powyżej widać samochody, których nie ma w ogóle sensu rozpatrywać w kategorii „to się naprawi”. Tego się nie naprawi. Jedno elektryczne, drugie spalinowe, z żadnego pożytku już nie będzie. Prawda jest taka, że jeśli ktokolwiek miał do czynienia z pożarem samochodu – to doskonale wie, jak szybko on się rozprzestrzenia i jak trudno jest go ugasić w momencie, kiedy jest szansa, że z samochodu jeszcze cokolwiek zostanie. Łudzenie się, że jak spod maski wydobywa się niewielki dym – to zdążymy zjechać na pobocze, wyciągnąć gaśnicę a następnie niewielką ilością środka gaśniczego opanować zapłon tworzyw sztucznych np. pod maską – kończy się brutalnym zderzeniem z rzeczywistością. W próbach gaszenia samochodu spalinowego w życiu uczestniczyłem 2 razy. Za każdym razem finalnie bezpieczniej było poczekać na przyjazd straży pożarnej, bo zużycie kilku gaśnic nie odniosło oczekiwanego skutku – samochody płonęły jak pochodnie już po paru minutach.
Ktoś może jednak powiedzieć – „Eeee co tam wiesz, to jest Polska, tu jest mało elektryków, wiesz za to jak one za granicą płoną? Co chwilę pojawia się jakiś artykuł na ten temat!” No to weźmy się za dane światowe – posłużę się tutaj przykładem Tesli, bo samochodów elektrycznych tego producenta jest na drogach najwięcej.
Na stronie https://www.carsdover.com/tesla-car-fire-statistics/ jest ciekawe zestawienie dotyczące liczby pożarów Tesli.
Do czerwca 2023 roku – 198 sztuk Tesli zajęło się ogniem. To są wszystkie odnotowane przypadki w historii firmy. Biorąc pod uwagę skalę produkcji (można z dużym przybliżeniem założyć, że obecnie po drogach jeździ ponad 4 miliony samochodów tego producenta) – daje to nam wynik 1 samochód na 20000 wyprodukowanych sztuk jest potencjalnie zagrożony pożarem. W przypadku aut spalinowych wskaźnik ten wynosi w przybliżeniu 1 auto na 2400 egzemplarzy, więc jest blisko 10. krotnie wyższy.
Analizując to pod kątem pokonanych kilometrów – pożar auta spalinowego następuje raz na 19 milionów mil pokonanych przez auta spalinowe, w przypadku Tesli – co 175 milionów mil (oczywiście nie chodzi o przebieg jednego egzemplarza). Tutaj tez mamy prawie 10. krotnie wyższe ryzyko zapłonu w aucie spalinowym.
Skoro elektryki płoną tak rzadko – to dlaczego większość ludzi nadal tkwi w przekonaniu, że to jest jedno z większych zagrożeń, jakie niesie z sobą nowa technologia w motoryzacji? Bo auto elektryczne pali się długo, a właściwie to jego bateria może palić się długo. Jeśli nie zostanie całkowicie „zneutralizowana” – przez zanurzenie jej w wodzie i doprowadzenie do rozładowania wszystkich ogniw elektrycznych – może dojść do ponownego zapłonu. Stąd konieczność wyposażenia służb w odpowiednie pojazdy, które umożliwią zanurzenie baterii w wodzie i pozostawienie jej tam aż do momentu całkowitego rozładowania i oddania ciepła. Tylko tyle i aż tyle. Jak na razie strażacy, którzy nie dysponują odpowiednim sprzętem, radzą sobie inaczej – polewają cały czas rozgrzaną baterię – co skutkuje gigantycznym zużyciem wody. Koce czy pokrowce gaśnicze, ograniczające dopływ tlenu do ognia – nie sprawdzają się, ze względu na możliwość późniejszego samozapłonu baterii. I to powoduje, że pożar samochodu elektrycznego jest medialnie spektakularnym wydarzeniem – bo ogień rozprzestrzenia się szybko, pali się długo, a wody na ugaszenie trzeba zmarnować dużo, jeśli ktoś nie posiada niezbędnego wyposażenia. A takie wydarzenia to jest wyjątkowo „klikalny” temat.
Reasumując – jeśli ktoś nie jest posiadaczem eksperymentalnego pojazdu produkcji dajmy na to chińskiej, gdzie trudno ocenić jakość pojazdu na bazie ilości wyprodukowanych egzemplarzy i wieloletniego doświadczenia producenta (bo takiego doświadczenia ów producent nie ma) – to może spać spokojnie, nawet jeśli sąsiad blisko zaparkował swój elektrowóz.